Deszcz siąpił w Nowy Jork, rozmywając ostre krawędzie w szare płótno, a jego odbicia tańczyły na śliskim asfalcie. Alexander Grayson ledwo zauważył ulewę. W jego luksusowym samochodzie rytmiczny trzask kropli na przedniej szybie był jedynie szumem tła, gdy w myślach dopracowywał kolejną ofertę sprzedaży. Jako prezes jednego z największych imperiów finansowych miasta, precyzja była jego religią. Emocje nie miały miejsca w jego świecie: liczyła się tylko wydajność, kontrola i władza.
Na czerwonym świetle wzrok Alexandra uchwycił niespójny widok. Na rogu ulicy stała młoda kobieta z dzieckiem na rękach, przemoczona przez burzę, pochylona wokół dziecka, by je chronić. Nie miała parasola, tylko znoszony, przemoczony płaszcz, a jej drżące ramiona kurczowo trzymały dziecko w dzikiej desperacji.
Widział ją w lusterku wstecznym, jej oczy były puste, ale płonęły dyskretnym ogniem. W dłoni trzymał zwiotczałą tekturową tabliczkę z napisem: „Pomocy! Potrzebujemy jedzenia i schronienia”.
Coś go ciągnęło – zapomniany fragment jego własnej przeszłości, do którego rzadko pozwalał sobie wracać. Wspomnienia zimnych nocy, pustych talerzy i gorzkiej walki o uwolnienie się od ubóstwa wypłynęły niczym duchy we mgle.
Sygnalizacja świetlna miała się zmienić na zieloną. Kierowca wsiadł na jego miejsce, gotowy do odjazdu.
Ale Aleksander uniósł rękę.
„Czekaj” – powiedział cicho.
Reszta na następnej stronie: